W Piśmie Świętym jest taki jeden fragment, który zawsze, odkąd pamiętam, wzbudzał we mnie zdziwienie, konsternację, a nawet… zgorszenie. Zawarta w piątkowej Ewangelii (J 2,13-22) opowieść o tym, jak Jezus przepędził ze świątyni kupców i bankierów, była sprzeczna z moją wizją Chrystusa. Rozgniewany, z biczem w ręku, biega i wywraca stoły, krzycząc na ludzi? Przecież Jezus jest dobry, miły, „kochany”... Czy to na pewno On? To niemożliwe… A jednak możliwe. Tak podaje Słowo, a Słowo nie kłamie.
Zastanówmy się zatem, dlaczego Jezus, który był na co dzień pełen miłości, cierpliwości i zrozumienia, który wielokrotnie dyplomatycznie odpierał prowokacje faryzeuszów, który wybaczał grzesznikom nawet największe przewinienia, nagle zachował się tak niestandardowo? Odpowiedź na to pytanie powinna być dla nas fundamentalna; z pewnością bowiem przez swoją postawę chciał nam coś istotnego powiedzieć. Według mnie, zachowaniem, na które Jezus nie mógł się zgodzić, którego nie mógł przemilczeć, któremu MUSIAŁ wyraźnie i bezkompromisowo się sprzeciwić, było naruszenie sacrum. Ludzie, których spotkał Jego gniew, uczynili z domu Ojca targowisko. Niczego sobie nie robili z bliskości największej świętości. Obcowali z Bogiem, ale myśleli wyłącznie o sobie, ignorując Jego obecność. Nie oddawali właściwej czci Najwyższemu.
Zadajmy sobie dziś pytanie, czy my właściwie postępujemy z tym, co Święte. Na przykład czy nasze zachowanie w kościele wyraża odpowiedni szacunek dla miejsca, w którym autentycznie mieszka Bóg? Aniołowie PADAJĄ na twarz przed Stwórcą (Ap 7, 11); my natomiast mamy czasem problem z właściwym przyklęknięciem przed Tabernakulum czy Najświętszym Sakramentem. Zdarza nam się prowadzić trywialne rozmowy towarzyskie w kościelnych ławkach. A jak zachowujemy się po przyjęciu Komunii Świętej? Czy faktycznie mamy świadomość, że właśnie przyszedł do nas Bóg prawdziwy, że jest w nas? To znaczy przecież słowo KOMUNIA – pełne zjednoczenie. Czy próbujmy właściwie uczcić fakt, że Pan Stworzenia zamieszkał przed chwilą w naszych sercach, że uczynił z nas żywe tabernakulum? Często myślimy niestety o „niebieskich migdałach”, podczas gdy sam Bóg stoi z nami twarzą w twarz!
W ostatnim czasie natrafiłem w sieci na różne treści dotyczące. tzw. pentekostalizacji kościoła. W dużym skrócie, jak rozumiem, chodzi o pewne zagrożenie, polegające na tym, że my, katolicy przejmujemy od naszych braci protestantów elementy ich praktyk religijnych, które skupione są wokół sfery naszych emocji, a wówczas odwracamy uwagę od realnej obecność Boga w Najświętszym Sakramencie. Coraz częściej śpiewamy i tańczymy w kościele, a rzadziej z pełnym szacunkiem i czcią oddajemy hołd Bogu żywemu. Nie będę zagłębiać się w temat pentekostalizacji; nie czuję się kompetentny. Zachęcam moich przyjaciół, aby napisali bardziej obszerny materiał o tym zagadnieniu; warto się nad nim pochylić, niezależnie od poglądów (tradycjonaliści i liberałowie). Pamiętajmy jednak, że obecność Boga w hostii jest realna, a nie symboliczna. On naprawdę tu jest! Nasz Bóg, Stwórca, Pan Życia i Śmierci, przebywa tak blisko. Dosłownie na wyciągnięcie ręki. Chce się z nami spotkać, bo nas kocha i chce być blisko. Jakie to piękne!
Bóg jest miłosierny i dobry; nie jest jednak naiwny. Chce być naszym Przyjacielem, ale cały czas jest Bogiem i dlatego są Mu należne właściwy szacunek i cześć. Odpowiadajmy zatem na Jego miłość z otwartym sercem i ufnością, ale nie zapominajmy o tym, kim jesteśmy my, a kim jest Święty, z którym się stykamy. To, że On chce być tak blisko i czeka na gest zainteresowania, nie znaczy wcale, że nie musimy Go szanować. To, że możemy Mu mówić o wszystkim i zawsze na Niego liczyć, nie oznacza, że jesteśmy sobie równi. Granica między sacrum a profanum jest potrzebna. Nie zacierajmy jej.