„Gdziekolwiek zjawia się bohaterstwo a zwłaszcza heroizm świętości - pisał ks. Konstanty Michalski - tak zazwyczaj przed nauką zabiera głos legenda, wyrosła z wdzięcznego serca i pobudzonej wyobraźni”. Choć od przyjazdu ks. Br. Markiewicza upłynęło dopiero 87 lat, już srebrne nici legendy potrafiły ten fakt omotać. Michalina Janoszanka w swojej nowelce pt. „Sierota” bardzo plastycznie odmalowała ciężką dolę małego Jędrusia.
Sieroca dola była mu ciężką, żył między krzywdą a poniewierką. Nie miał przed kim się wyżalić, nie zaznał ciepła domowego ani miłości. Gdy pewnego dnia „krasula” okulała, gospodyni całą winę zwaliła na sierotę Jędrusia, a gospodarz po powrocie z jarmarku – a wrócił nie bardzo trzeźwy – sprał Jędrusia, co wlazło; Jędruś obolały, pochlipujący nosem, uciekł w pole, aż doszedł do figury Pana Jezusa, która stała przy drodze. Tam spotkał księdza, który szedł od stacji, wziął go za rękę i zapytał: Pójdziesz ze mną? Jędruś kiwnął głową i odpowiedział „Pójdę”. I poszli.
Tak świątobliwy ks. Bronisław Markiewicz założył swój dom sierot w Miejscu Piastowym.
Tyle z legendy...
Wiosna 1892 roku miała być nie tylko wiosną w życiu ks. Br. Markiewicza dla Jego dzieła, ale była nadzwyczajną wiosną dla małej podkarpackiej wioski Miejsce.
Dnia 24 marca 1892 r. stanął w M i e j s c u. Dzień był piękny, słoneczny, Wiosna szła od gór, dysząca nadmiarem sił, wzniecając w skrzepłej ziemi gorączkę rozrostu.
Rozgrzana ziemia dymiła ostrymi zapachami zwiędłych mchów, zielsk i liści. Ponad wezbranymi strumieniami zapala kaczeńce i potrząsa płowo – różowymi kotkami łoziny.
Od rana tegoż dnia kilka dziewczyn grabi park pana Kolatora Trzecieskiego. Rozmawiają między sobą o mającym przyjechać aż z Włoch nowym p r o b o s z c z u...
Od parobków dworskich już wiedzą, że na stację pojechał piękny, czarny powóz po nowego proboszcza.
Opowiadała mi (28 stycznia 1951 r.) p. Marianna Lorenc z domu Albrycht, żona rzeźbiarza, że była tego dnia przy grabieniu liści w parku, gdy pani Kolatorka Trzecieska kazała jej postarać się o drzewo i zapalić w pokoju zwanym „zbrojownią”. Był to pokój gościnny we dworze p. Trzecieskich , ozdobiony starymi zbrojami rycerskimi, szyszakami i bronią. Sam go widziałem, gdy byłem 1 stycznia 1944 r. we dworze. W tym pokoju miał zamieszkać nowy proboszcz.
– Spiesz się, powiedziała pani Kolatorka, ażeby pokój się ogrzał, bo ksiądz ten jedzie z gorącego kraju, a tu u nas choć wiosna, jest jeszcze chłodno.
Czekanie zawsze powiększa ciekawość. Przed południem zajechał powóz przed ganek, na którym widniał kamienny herb Trzecieskich „Strzemię”. Powitanie było krótkie, gdy z powozu wysiadł starszy już ksiądz, z jedną tylko walizką. Pragnęłam bardzo – opowiada dalej p. Marianna Lorenc – widzieć nowego proboszcza z bliska.
Po południu praca w parku trwała dalej. Tak bardzo zajęte byłyśmy grabieniem, żeśmy nie zauważyły, jak na ścieżce w pobliżu znalazł się nowy proboszcz. Pochwaliłam Pana Boga, wycierając ręce w zapaskę i ucałowałam go w rękę. Po kilku pytaniach, jak mi się pracuje, czy często przystępuję do Komunii św. zapytał:
– Moje dziecko, czy macie tu we wsi szwaczkę? Chcę sobie uszyć bieliznę.
W tym czasie inne dziewczęta, które pracowały w parku, podeszły przywitać nowego księdza proboszcza, a słysząc jego zapytanie, chóralnie odpowiedziały:
– chyba Markiewiczka. Jak? – zapytał jaszcze raz, jakby nie dosłyszał, nowy proboszcz.
– Markiewiczka nazywa się ta szwaczka – odpowiedziała Marianna Lorenc.
– To tak, jak ja – powiedział nowy proboszcz. I zaraz wiedziałyśmy, opowiada mi p. Marianna, że nazywa się Markiewicz.
Po tym pierwszym spotkaniu osądziłyśmy, że nowy proboszcz jest człowiekiem bardzo ludzkim, uczulonym na drugiego człowieka, interesującym się wszystkim. Miał bardzo bystre, ale dobre oczy. I dobre też serce.
Tak wpisał się w Miejsce Piastowe i tu ciągle żyje.
Ks. Władysław Moroz CSMA, [w:] Nasze wspomnienia, Miejsce PIastowe 1979.